Czarnoskóry polski generał, który miał gromić murzynów, uwieczniony na kartach "Pana Tadeusza"


Władysław Jabłonowski

"Pan Tadeusz" Adama Mickiewicza jest pasjonującą lekturą, która mimochodem dostarcza wnikliwym czytelnikom niezwykłych wiadomości.

W "Księdze I" epopei narrator wspomina starych legionistów, którzy jako dziady z lirami, krążyli po Litwie na początku XIX wieku i przynosili wiadomości ze świata. Jeden z nich miał mówić o losach księcia Jabłonowskiego:
"On opowiadał...
Jak Jabłonowski zabiegł, aż kędy pieprz rośnie,
Gdzie się cukier wytapia i gdzie w wiecznej wiośnie
Pachnące kwitną lasy; z legiją Dunaju
Tam wódz Murzyny gromi, a wzdycha do kraju."

Władysław Jabłonowski był owocem erotycznej fascynacji żony pułkownika Konstantego Jabłonowskiego, Marii Dealire i jej czarnoskórego lokaja. Pułkownik przygarnął nieślubne dziecko kobiety, obdarzył nazwiskiem i nie szczędził środków na wykształcenie chłopca. Władysław pierwsze lata życia spędził we Francji, gdzie uczęszczał do École de Brienne i kolegował się m.in. z Napoleonem. Jako podpułkownik uczestniczył w powstaniu kościuszkowskim, jako generał brygady służył w Legionach Dąbrowskiego. Tu przezywano go podobno "Murzynkiem". Potem zaciągnął się do wojska francuskiego i popłynął na Haiti, by, o ironio, tłumić tamtejsze powstanie. Z niewiadomych dla Francuzów powodów kolorowej ludności wyspy wydawało się, że hasła rewolucji francuskiej "wolność, równość, braterstwo" powinny się odnosić również do nich. Jak wieść niesie, Polacy służący wcześniej w Legionach Dąbrowskiego do tłumienia powstania nie przykładali się szczególnie i z początkiem 1804 Haiti proklamowało niepodległość.

Czarnoskóry generał z Polski nie doczekał tej chwili, w ogóle nie brał udziału w walkach, bo kilkanaście dni po tym, jak pierwszy raz położył nogę na haitańskiej ziemi, zmarł na żółtą febrę.

Zobacz także