Jak świętowano pierwszą rocznicę Konstytucji 3 maja


Stanisław August Poniatowski

Od początku Polacy zdawali sobie sprawę, że uchwalenie Konstytucji 3 maja 1791 roku było przełomowym momentem w historii kraju. Dlatego też już pierwsza rocznica przyjęcia dokumentu przez Sejm miała być hucznie obchodzona. Historyk i dziennikarz Karol Zbyszewski w książce "Niemcewicz od przodu i tyłu" przedstawił zbeletryzowaną wersję przygotowań i uroczystości.

"Warszawa trzęsła się od przygotowań; wszyscy ganiali jak koty z pęcherzami. Chodziło przecie o rocznicę 3-go maja - najlepszą okazję do olśnienia świata wspaniałą uroczystością.

Cały obchód wyreżyserował aż do najdrobniejszych szczegółów król. Podczas pierwszego rozbioru nie był tak czynnym i zapobiegliwym. Napisał do papieża z prośbą o przełożenie św. Stanisława z 8-go maja na 5-ci, by kraj miał jednego dnia podwójne święto. Papież nie zezwolił.

Sala zamkowa wydała mu się za mała, kazał przerobić kościół św. Krzyża na cyrk, ławy i trybuny wznieść aż pod sufit. Sprowadził Włocha z Neapolu do wyszkolenia kapeli z 200 grajków, czterokrotnie odbywał regularne próby generalne w kościele; dyrygował osobiście cieślami przy kleceniu trybun; - jak Piotr Wielki przy budowie statków! mówił z zadowoleniem.

Latali kurierzy; prowincjom polecono przysłać delegacje hołdownicze, generałowie Wurtemberg i książę Józef otrzymali rozkaz przybycia z licznym wojskiem na defiladę po Krakowskim Przedmieściu, szykowano fajerwerki, beczki wina i torty.

Stanisław August wezwał Niemcewicza i prosił go o napisanie komedii okolicznościowej.

Mimo sejmu, redagowania gazety, Towarzystwa Elementarnego, ożywionego życia salonowego - znalazł Niemcewicz ostatnio czas i na napisanie kilku bajek, hymnu do piękności, przetłumaczenie długachnej noweli Boufflersa o Alinie, królowej Golkondy. Obiecał więc i sztukę dostawić.
- Masz jeszcze drogi panie Julianie bez mała 3 tygodnie czasu, starczy ci to? niepokoił się król.
- Będzie gotowa Najjaśniejszy Panie!
- Piszże jak najprędzej, a pamiętaj, że 3-go maja wieczorem musi być grana w teatrze

Nadszedł wreszcie wielki dzień. Warszawa wyległa na Krakowskie Przedmieście. O pół do dziesiątej rano Stanisław August, ubrany jak dziewczę do pierwszej komunii w jasne szary, przejechał karetą o ścianach z kryształowych tafli nad którą złoceni geniusze trzymali koronę. Był blady i wystraszony - wciąż wierzył, że knują nań zamach, że przymkną go jak Ludwika XVI-go. Całą noc pisał testament i jęczał.

W kościele św. Krzyża król zasiadł na tronie, który stał przed ołtarzem, tam gdzie krata oddziela prezbiterium od nawy. Tron był zwrócony do nawy tak, że ludzie zamiast ołtarza i tabernaculum widzieli tron i Stanisława. Trybuny skrzypiały od przepełnienia. Rząd, sejm, książę Józef i Wurtemberg na czele 250 wyszlifowanych oficerów, delegacje ze wszystkich województw i miast, piękne damy...

Po solidnej porcji mów (delegatom prowincjonalnym, ku ich wielkiej rozpaczy, nie pozwolono nic gadać - składali tylko adresy wykaligrafowane na pergaminie), po mszy św., kazaniu i dwugodzinnym koncercie Te Deum - ruszyli wszyscy do odwiecznie ulubionej przez dygnitarzy szopki zakładania kamienia węgielnego. Tym razem pod przyszłą świątynię Opatrzności. Wojsko prezentowało broń, grzmiały działa. Nad rozplanowaniem korpusów i baterii na wypadek wojny z Rosją nigdy tak dokładnie nie myślano jak obecnie gdzie ustawić jakiego żołnierza, jaką armatę. Porządek i mnogość wojska uspokoiły króla, przestał drżeć o swe sadło.

Niemcewicz, mimo zachwytu jaki w nim wzbudzały te uroczystości nie na czasie, wymknął się z kościoła do teatru. Miał wielką tremę, czy wobec znikomej ilości odbytych prób, przedstawienie pójdzie składnie.

Zastał Bogusławskiego przy ustawianiu dekoracji. - No, jak tam? Czy aktorzy zdrowi? pytał.

Dyrektor zaprowadził go za kulisy do małego pokoiku zamkniętego na klucz. Otworzył - w gronostajowym płaszczu z koroną na głowie, siedział na zydlu ze złą miną Owsiński.
- Jak to? dopiero południe, a waszmość już przebrany? dziwił się Niemcewicz.
- Bo to taka wstrętna pijanica, tłómaczył Bogusławski, nie ma dnia by się nie zalał, a w znaczniejsze święta - jak dziś, to zawsze podwójnie. Przetrzymałem go siłą, niech króla przed królem zagra na trzeźwo.
- Jakobinie plugawy, króla śmiałeś zamknąć w komórce, skończysz na szubienicy! - zahuczał grobowym basem Owsiński.
- Każę waszmości przynieść suty obiad, obiecał wybiegając Niemcewicz.

Teatr zaczynał się w Warszawie o 6-ej. Sala wyglądała wytwornie: damy w lożach były w sukniach o barwach narodowych, panowie w jasnych frakach; szatni nie było, więc płaszcze rozwieszano po ścianach, a ostrożniejsi siadali na swoich.

Czekano półtorej godziny na króla, nie doczekawszy się podniesiono kurtynę. Przyjechał w połowie pierwszego aktu - zaraz zaczęto sztukę znowu od początku.

Kazimierz Wielki to zanudzająca, trzyaktowa, wierszowana piła. Kazimierz, królowa, Spytko z Melsztyna, Odrowąż, Niemira, Hanna są tak mądrzy, cnotliwi i pełni zalet, że aż korci dać im dla rozruszania kopniaka. Jedyny czarny charakter - magnat Powała - przypominał Branickiego; wciąż prawił o dawnych dobrych czasach, gdy mieszczan się tłukło, a chłopów katowało; statut wiślicki uczynił z dzikiej, słabej Polski państwo potężne i szczęśliwe.

Marne sztuczydło miało jednak ogromne powodzenie. Świetnie pasowało do chwili, Niemcewicz ze swym niezawodnym zmysłem aktualności naszpikował je sytuacjami i powiedzeniami, które wzbudzały momentalny oddźwięk. Gdy pijak Owsiński, czyli Kazimierz Wielki wołał do Powały z patosem:
- W potrzebie stanę na czele narodu mego i wystawię go...
Stanisław August wychylił się z loży i krzyknął:
- Stanę! i wystawię się!
Huragan oklasków był mu podzięką. Zachęcony tym król po chwili, przy słowach pijaka:
- Chociażem stary, choć z głową siwą, pójdę z dobrymi Polakami i albo trupem padnę, albo zostawię Polskę szanowaną i niepodległą...
Znów zarżał:
- Tak, tak! Brawo, fora!
Więc Owsiński powtórzył kwestię, a sala huczała od oklasków. Stanowczo najlepszy aktor był nie na scenie lecz w loży.

Autora wywoływano, wiwatowano na jego cześć. Za swe dwa tygodnie szaleńczej pracy Niemcewicz nałykał się przez dwie minuty owacji."

Zobacz także